6. Coś dużego
-Cholera, że też nie pomyślałem o tym, że są godziny szczytu! - Mruknął Domen, po czym uderzył w kierownicę.
Przesuwali się powoli białym camperem w kierunku centrum. Jednak przez ostatnie wydarzenia nawet nie pomyśleli o tym, że po południu ludzie wracają z pracy do domów i drogi w dużym mieście będą praktycznie nieprzejezdne. Ich wycieczka do domu Aris mogła przez to się troszeczkę przedłużyć.
Dziewczyna spojrzała na Domena. Siedziała obok niego na miejscu pasażera. Zwróciła uwagę, że chłopak nie należy do zbyt rozmownych, a może po prostu już wiedział wszystko, co chciał. W każdym razie dalej nie była pewna czy mu ufać. Nie chciał jej wszystkiego powiedzieć, coś ukrywał, dlatego się martwiła. Dalej nie wiedziała, dlaczego ją broni i jak ją w ogóle znalazł, a pokaz walki na parkingu świadczył, że nie jest on zwykłym człowiekiem.
-Jesteś magiem? - Aris przerwała ciszę.
Domen spojrzał na nią zaskoczony, tym jakie wyciągnęła wnioski. Nie zauważył nawet, że samochody przed nim już ruszyły. Dopiero gdy auto stojące za nimi zatrąbiło, chłopak otrząsnął się i nacisnął pedał gazu.
-Pffff. Co to za pytanie? Czekaj. Dlaczego tak myślisz?
-Pomyśl. Widziałam twoje umiejętności. Zwykły człowiek nie poruszałby się tak, jak ty i nie byłby tak silny. Poza tym, wnioskuję, że posiadasz dość rozległą wiedzę na temat demonów. Więc skoro nie należysz do zakonu, a wręcz jesteś przez nich ścigany to nasuwa się tylko jedno. Jesteś magiem?
-Przecież nie używałem żadnej magii.
-Nie, ale z tego, co wiem magię stosuję się również, aby wzmocnić ciało, więc wszystko by się zgadzało. - Zauważyła, że Domen zaczął się zachowywać nerwowo. - Posłuchaj. Uratowałeś mnie, za co jestem ci bardzo wdzięczna, ale tak naprawdę nic o tobie nie wiem, nie wiem, czy mogę ci ufać. Jadę teraz z tobą tylko dlatego, że gdyby nie ty to już bym pewnie nie żyła i dlatego, że to wszystko, co mi powiedziałeś, to że w jakiś sposób przyciągam te potwory, może być prawdą. Jeśli nie kłamiesz to sama sobie nie poradzę. Nie podoba mi się to wszystko, bo nie wiem co robić. - Aris spuściła głowę. - Nie wiem co dalej. Chciałabym, żeby to wszystko nie działo się naprawdę, żeby to był tylko sen. Chciałabym móc po prostu obudzić się w swoim łóżku. I tak szczerze? Boję się.
Domen ponownie uderzył głową o kierownicę co zwróciło uwagę dziewczyny. Rzuciła mu pytające spojrzenie.
-Że też musisz być taka gadatliwa. - Powiedział prostując się.
-Co takiego?! - Aris naburmuszyła się.
-Musisz być taka inteligentna? - Zapytał, stukając się palcem w skroń. - A co do tego, czy jestem magiem. Nie wiem.
-Co? Jak to nie wiesz?
-Ja... - Nagle przerwał. Coś go rozproszyło.
Domen zaczął rozglądać się na około jakby czegoś szukał, a na jego twarzy malował się niepokój.
-Czujesz to?
-Nie zmieniaj tem...
-Ucisz się na chwilę! - Chłopak podniósł ton. - Patrz.
Aris spojrzała przed siebie. Zobaczyła biegnących w ich kierunku ludzi. Coś krzyczeli, ale byli za daleko, żeby była w stanie usłyszeć. Stali w korku, a w oddali pojedyńcze osoby zaczęły wysiadać z aut. Pędzących ludzi było coraz więcej, jakby przed czymś uciekali. Niektórzy pozostawili swoje samochody i dołączyli się do tłumu. Byli bliżej, a ich na wołania były głośniejsze.
"Demon! Uciekajcie!". Usłyszawszy to, Aris zerwała się z siedzenia tak, że prawie uderzyła głową w sufit. Nagle, kilka przecznic dalej, zza rogu wyleciała ciężarówka, która uderzyła w ścianę jednego z wieżowców, a następnie spadła na przystanek autobusowy. Uderzenie uszkodziło budynek, który jakimś cudem się nie zawalił.
-C-co to?
-Coś dużego. -Powiedział Domen wstając.
Chłopak podszedł do małej szafy i wyciągnął z niej swoją czarną, skórzaną kurtkę. Z tyłu miała jakiś nadruk. Ciemnoczerwony wzór ukazujący jakby kościec skrzydeł.
-Co ty robisz? - Zapytała zagubiona dziewczyna.
-Jak to co? Idę tam. - Stwierdził, narzucając kurtkę na plecy.
-Ale co zamierzasz zrobić?
-To, co trzeba. Pamiętasz? Jestem samozwańczym łowcą demonów. - Domen uśmiechnął się szeroko. - Aha! Jeszcze jedno. - Podszedł do Aris i położył jej ręce na barkach. - Nawet nie próbuj za mną iść. Zajmę się wszystkim.
Potargał jej długie, kasztanowobrązowe włosy niczym starszy brat i wyszedł z campera. Skierował swoje kroki w stronę centrum zamieszania. Tłum ludzi nie zwracał uwagi czy ktoś stoi na drodze, czy nie. Napierali na chłopaka, przez co musiał się przeciskać. Co chwile ktoś go uderzał barkiem albo popychał. Instynkty, chęć przeżycia bierze górę. Gdzieś obok kogoś stratowali i nawet nikt się tym nie przejął. Tylko Domen brnął pod prąd panicznie przestraszonych ludzi, niczym rzeka próbujących go siłą zawrócić. W pewnym momencie zaczepił go jakiś mężczyzna w średnim wieku.
-Co ty robisz? Uciekaj! Chcesz zginąć?! - Starał się nawrócić chłopaka w skórzanej kurtce.
Ten jednak nic nie odpowiedział. Po prostu spojrzał mu w oczy, które były teraz jak ciemnobrązowy ocean spokoju. Nie było w nich widać strachu, a na jego twarzy nie było nic, żadnych emocji.
-Aaaaa z resztą! Pieprzyć to. Jesteś szalony. - Mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu. - Ale niech Stwórca nad tobą czuwa. - Po tych słowach ruszył dalej z prądem ludzkiej rzeki.
-Gdyby istniał to by tego wszystkiego nie było. - Domen powiedział sam do siebie.
Gdy wreszcie przebrnął przez tłum, naciągnął na głowę kaptur, nie chciał, żeby ktoś z zakonu go rozpoznał. Coraz wyraźniej słyszał rozmaite odgłosy jak tłuczenie szyb. Potwór demolował całą okolicę. Łowca stanął przy ciężarówce, którą wcześniej rzucił demon. Miała zmiażdżoną przyczepę. Odcisk świadczył o tym, że coś się wokół niej owinęło i ścisnęło z ogromną siłą. Chłopak zaciekawiony wyszedł za róg, z którego wcześniej wyleciał samochód ciężarowy i wtedy to zobaczył. Kula mięsa o wysokości około trzech metrów i podobnej szerokości, z której wyrastało mnóstwo długich macek była teraz na nich zawieszona, na poziomie piątego piętra. Dwie macki grzebały w jednym z mieszkań przez dziurę w ścianie, a pozostałe, które nie były zajęte podtrzymywaniem potwora na budynku, wirowały w powietrzu, niszcząc wszystko z czym się zetknęły. Części budowli i zniszczone auta walały się po ulicy.
Teraz miał szansę. Demon go nie widział, więc mógł się do niego podkraść. Domen ruszył powoli w jego kierunku.
Aris nie posłuchała swojego opiekuna i ruszyła za nim. Teraz stała za rogiem, patrząc ze strachem zmieszanym z zadziwieniem na dziwną istotę, za którą w powietrzu uniosła się sporych rozmiarów, fioletowa szczelina. To tędy potwór musiał się tu dostać. Dziewczyna zesłupiała, gdy zobaczyła, że monstrum przeszukuje właśnie jej mieszkanie. Czyli najwyraźniej to wszystko, co mówił Domen to prawda. Jakoś zwabia demony. Po chwili coś przyciągnęło jej uwagę. Kawałek dalej, za śmietnikiem, kuliła się mała dziewczynka. Mocno przytulała pluszowego misia, a zaraz obok niej szalała jedna z macek, która nagle zmieniła kierunek i ruszyła prosto na nią.
-Dziecko! - Krzyknęła najgłośniej jak potrafiła Aris.
Domen najpierw spojrzał na nią, a później na dziewczynkę.
-Cholera. -Przeklnął cicho.
Znowu poruszał się bardzo szybko. W mgnieniu oka znalazł się przy dziecku, które zasłonił własnym ciałem. Aris zamknęła oczy. Skuliła się, gdy usłyszała uderzenie. Kiedy je otworzyła zobaczyła, że odcięta macka wiła się na ziemi. Wysoki pisk potwora, spowodowany bólem, wydawał się wwiercać w głowę. Dziewczyna zasłoniła uszy i przykucnęła. Podniosła wzrok i spostrzegła, że mała jest już przy niej. Aris objęła ją, a dziecko wtuliło w nią głowę. Gdy spojrzała na Domena otworzyła szeroko oczy. Jego prawą rękę oplatało czerwone światło, sięgające od łokcia do dłoni i dalej niczym przedłużenie ręki przypominające długie ostrze ze szkarłatnej, przeźroczystej energii, przez którą można było dostrzec jego zaciśniętą pięść. Skoro ten człowiek nie należał do zakonu ani nie był magiem to kim w takim razie?
Potwór obejrzał się i spojrzał na Domena. Na mięsistej kuli było rozmieszczone, jakby losowo, kilka oczu o różnej wielkości, każda bez powiek. Następnie demon powoli ześliznął się z budynku na ulicę.
Domen wiedział, że dostanie się do jego głowy nie będzie łatwym zadaniem. Ataki potwora będą miały dość duży zasięg, więc musiał uważać na każdy ruch i spodziewać się ataku z każdej strony.
Demon wydał z siebie głośny pomruk i nagle dało się usłyszeć kilka słów w dziwnym języku. Chłopakowi, nie ukrywając, kilka słów wydało się w jakiś sposób znajomych, ale kompletni nic z nich nie rozumiał.
-Nie mam bladego pojęcia co właśnie powiedziałeś, ale mam nadzieję, że mnie nie obraziłeś. - Zażartował Domen. - Poza tym nawet nie chcę wiedzieć, gdzie ty masz usta...
Jedna z macek po jego lewej ruszyła w jego kierunku. Domen zrobił szybki obrót i kolejna padła obok poprzedniej na ziemi. Dalej był przez nie otoczony. Pułapka niczym pajęcza sieć, niby nie da się z niej uciec, co prawda zależy to od tego, kim jesteś.
Łowca wysunął lewą rękę i lewą nogę na przód, a ostrze trzymał za sobą, przyjmując w ten sposób niską postawę bojową, a macki rzuciły się na niego. Domen ruszył. W biegu rozcinał następne odnóża demona, a pozostałe z nich omijał o włos. Aris oglądała jego niezwykle zwinne ruch z ukrycia,, jak przebijał się coraz bliżej głowy potwora. Nagle jedna z macek chwyciła chłopaka za nogę i wyrzuciła go w powietrze. Następna złapała go w locie i owinęła się wokół jego bioder. Demon chciał nim cisnąć o ścianę. Ten natomiast z góry spojrzał na łeb potwora. Wyczekał odpowiedni moment, przekręcił się i odciął mackę tak, że spadał prosto na kulę mięsa, która patrzyła na niego wyłupiastymi oczami. Kilka kolejnych macek ruszyło do ataku. W locie cięcia i obroty Domena wyglądały jak popisowe akrobacje. W końcu łowca demonów wylądował na jego głowie.
-Niby potrafi mówić, a ginie przez własną głupotę. - Powiedział chłopak.
Domen przebił monstrum ostrzem. Jego oczy zaszły krwią, a te odnóża, które się ostały padły bezwładnie na ulicę. Teraz mógł w końcu odsapnąć. Jego wzrok przyciągnęło przeszukiwane wcześniej przez potwora mieszkanie. Musiał się najpierw przebić przez okno, a później poszerzyć dziurę. Chłopak nie miał pojęcia, co chciał tam znaleźć. Spojrzał na Aris, która obserwowała dokładnie to samo miejsce. Domen uśmiechnął się pod nosem, gdy zrozumiał, że to ona tam mieszkała.
-Teraz mi wierzysz?! - Krzyknął do Aris.
Dziewczyna odpowiedziała mu tylko przytaknięciem głowy, choć była tak zszokowana pokazem, że ten gest wydawał się niepewny.
Domen podszedł jeszcze do szczeliny w powietrzu i podniósł lewą rękę. Coś, co przypominało czarny dym otuliło jego dłoń, a następnie uniósł się do fioletowej wyrwy. Wydawać by się mogło, że powietrze zadrgało, gdy ta zaczęła się zamykać.
Po wszystkim ostrze na jego prawej ręce zaczęło się skracać, a gdy rozluźnił dłoń, oplatająca ją energia zniknęła. Domen uniósł głowę. Dopiero teraz zauważył dwa śmigłowce telewizyjne. Musiały filmować całą walkę. Czyli krótko mówiąc mieli kłopoty.
-Eeee... Aris! Musimy się zmywać! Zaraz będzie tu zakon!
Nagle Domen coś usłyszał. Ktoś stał za nim.
-R-ręce do góry. - krzyknął stojący kilka metrów za nim policjant.
Chłopak obrócił się powoli, nie spełniając poleceń czarnoskórego człowieka w mundurze.
-Do góry powiedziałem!
-Posłuchaj mnie. Ty nie chcesz ginąć, a ja nie chcę cię zabić, więc schowaj broń i odejdź.
-Liczę do trzech.
-Zastanów się.
-R-raz! - Zaczął odliczać policjant.
-Nie musimy tego robić.
-Dwa!
-Kurwa!
-Trzy!
Czerwień szybko owinęła rękę Domena, a gdy pistolet wystrzelił, ten błyskawicznie uderzył, odbijając pocisk i nie czekając na kolejny strzał zaraz znalazł się obok człowieka w mundurze z przyłożonym do jego gardła ostrzem.
-RZUĆ. TĄ. BROŃ. - Powiedział powoli chłopak, a policjant od razu posłuchał. Drżał ze strachu. - A teraz bądź tak miły i znajdź rodziców tamtego dziecka. -Domen wskazał na małą dziewczynkę wtuloną w pierś Aris.
Komentarze
Prześlij komentarz